Ostatnio niemal nic niespodziewanego nie dzieje się w naszym życiu. Pierwiastek hazardzisty i ryzykanta domagał się dopieszczenia. Postanowiłam zatem zaspokoić jego potrzeby. Andrzej tylko się przeżegnał...
... jak dowiedział się, że jadę na pocztę a pies nie jest zamknięty w przedpokoju.
Na poczcie pociłam się jak ruda mysz myśląc, co ten mały diabeł robi. Czarne wizje zagryzionych książek, zdemontowanego komputera, zdartych Upiornie Drogich Firanek, wypuszczonego z terarium węża, zeżartej fajki wodnej (Narvana mnie zamorduje), przemielonego garnituru Andrzeja i jego najnowszych butów, wybebeszonej szafy w ogóle, pobitych naczyń itp przemykały mi przez głowę niczym stado rozeźlonych os. A tu jak na złość kolejka na poczcie, pani coś bardzo dokładnie sprawdza, pierdoła na skrzyżowaniu (nie przejdzie mi przez gardło "kierowca") nie radząca sobie z lewoskrętem, czerwone światła, WSZYSTKO CZERWONE!!!
Do klatki lecę niemal biegiem. NIC nie słyszę. Hmmm, czyżby pies był ZAJĘTY? No bo przecież nie może być, że grzecznie śpi!
A jednak! Grzecznie spał. Absolutnie NIC nie zmieniło swojego położenia.
Ale dziś wychodząc do pracy wyprosiłam psa do przedpokoju 