Mamy, jak wszyscy, okres przedświątecznego szaleństwa. U nas podwójny, bo nakłada się na niego szaleństwo powrotu do szkoły. U nas na Wielkanoc jest pod tym względem gorzej, niż podczas Bożego Narodzenia.
No nic. Święta to wyjątkowy okres i należy przejść nad tym do porządku.
I o wyjątkowości tychże upewniła mnie wczoraj moja podła suka.
A było to tak. Wróciłyśmy ze szkolenia. Sucz zmęczony, ja zła, bo było kilka moich wpadek (nerwy na wodzy muszę trzymać!) a potem zła podwójnie, bo Pan siedzi z pifffkiem i nic nie robi, a na stole b... ałagan i w zlewie coś niepozmywane.

Zacisnęłam zęby, dałam suce jeść, sama coś sobie odgrzałam i zaczęłam czytać. Psica się dosiadła i tęsknie patrzy, więc - celem pozbycia się wyrzutu sumienia udałam się do lodówki po przygotowaną wcześniej kochę. Dałam. Pogłaskałam i cud nr 1: sucz nie burczy!

No to dałam jej spokój i zajęłam kanapę. Gnojek pracowicie obgryzał gnata jakieś 10 min. Tak spokojnie, w naszym pobliżu. W pewnym momencie obróciła się ryjkiem do mnie. No to zacmokałam w tonie "przynieś pańci kosteczkę" i... cud nr 2 - PRZYNIOSŁA!

Dzika radość, moc serduszek z lodówki, kocha z powrotem do psiej paszczy. Po kolejnych 10 min czas resztkę odebrać. To idę w nadziei na cud nr 3 - czyli do lodówki

. Wyjełam serducha, pies już zameldowany. A ja na to: przynieś kosteczkę. Dostałam kapeć i zabawkę. OK. Nadal uparcie "przynieś kosteczkę" i DOPROSIŁAM SIĘ!

Aż się boję cokolwiek z nią dziś robić, bo limit cudów i szczęścia wyczerpałam chyba na ten rok....